A night out, czyli jak przygotowuję się do weekendowego nocnego szaleństwa
Mija już połowa weekendu, a ja od tygodnia jestem niewolnicą grypy. Nic na mnie nie działa, gorączka jak trzymała od niedzieli tak trzyma nadal. Ale nie o tym chciałam pisać. Żeby sobie poprawić humor, pobudzam wyobraźnię i opowiem Wam dziś o swojej night out routine, czyli o swoich przygotowaniach do nocnego wyjścia. Zapraszam.
Zacznę od tego, że nie jestem imprezową dziewczyną, ale raz na jakiś czas zdarza się coś spodziewanego, albo spontanicznego. Czasem jestem zapraszana na jakiś wieczór dużo wcześniej i wtedy mam czas na dłuższe przygotowania. Ale zdarza się też tak, że wracam zmęczona do domu, siadam przy kawie, odpalam laptop, a tu telefon od koleżanki. Marzyłam w tym dniu o gorącej kąpieli w pachnącej pianie i napisaniu zaległego posta, ale nie! Moja szalona koleżanka usilnie mnie namawia, żebym z nią wyszła do klubu, na imprezę i ma ochotę się rozerwać. Już chcę powiedzieć, że mam właśnie inne plany, ale nie daje dojść do głosu. Wiadomo, urodziłam się zbyt cicha i nie przekrzyczę. Małpa jedna, szalona tak mnie przekonuje, że już nawet nie chcę przekrzykiwać. No cóż, zgadzam się, tylko że ja mam niecałe 3 godziny na przygotowania, ale od czego zaczynam? Dopijam tą kawę i myślę co zrobić. Oczywiście, jak zwykle zaczynam od łapania się za głowę.
Przecież ja nie mam w co się ubrać! Kiedy ostatnio sobie coś kupiłam? Nie pamiętam! No cóż, ale takim tokiem myślenia, przyrosłabym do swojego mieszkania. Otwieram więc szafę, wszystkie szafki po kolei i próbuję coś znaleźć, wyczarować, coś do siebie dopasować.
W ten sposób tworząc swój artystyczny, niepowtarzalny bałagan (czytaj: burdel na kółkach) dostaję wścieklizny, ale w końcu coś znajduję. Moja ulubiona mała czarna (granatowa nie czarna) z dekoltem na plecach i ulubione różowe szpileczki, albo coś innego. Kolejno, trwa dopasowywanie biżuterii... Znów szukanie.. Umęczona przebieraniem idę w końcu do łazienki, gdzie w końcu biorę sobie tą obiecaną kąpiel. Drzwi od łazienki specjalnie nie domykam. Moje kicie czują, co się święci i obie na wyścigi zaglądają do mojej wanny, co dałoby się z tą pianą zrobić. Każda dostaje po kilka gratisowych chlapnięć, ale to im nie przeszkadza. Wracają po kilku sekundach. Czas kończyć tą przyjemność i wychodzić z wanny.
Kiedy już jestem czysta i pachnąca wyłażę z tej wanny i zabieram się za pielęgnację swojej skóry. Smaruję swoje ciało pięknie pachnącym balsamem, którym ostatnio jest Jogurt do ciała Stenders. Jest to krem bardzo lekkiej konsystencji, który doskonale nawilża i zostawia na mojej skórze świeży, różany aromat. Po wysmarowaniu ciała mogę od razu zabierać się do ubierania, bo krem nie lepi się do niczego, ale zostaje jeszcze twarz i dekolt, które od razu dopieszczam ulubioną ostatnio melonową maseczką, a następnie wklepuję serum oraz fantastyczny, Energetyzujący krem Teaology, który nie tylko świetnie nawilża, ale zawiera też ogromną moc złożoną z imbiru oraz antyoksydantów C i E. Krem jest bardzo lekkiej konsystencji, ale pozostawia delikatny, ochronny film i świetnie współpracuje z makijażem, przy tym bardzo dobrze nawilżając. Niedługo o nim napiszę więcej.
Czas przejść do makijażu. Nie zawsze mam bazę pod makijaż. Bazą pod makijaż jest mój krem lub maseczka, o ile nie trzeba jej zmywać. Na to nakładam pędzlem podkład rozświetlający, obecnie True Radiance Clarins. Jak dla mnie jest on bardzo trwały i pięknie pokrywa wszelkie niedoskonałości, w moim przypadku też przebarwienia. Ślady zmęczenia pod oczami smaruję rozświetlaczem Touche Eclat YSL i zanim zabiorę się za machanie pędzelkiem do różu, a następnie do pudru, zabieram się do makijażu oczu.
Poprawiam swoje niesforne brwi, kawałek nad linią rzęs robię szybko kreskę ulubioną, miękką kredką do oczu Charcoal 912 NYX, rozcieram, następnie idą w ruch cienie na przykład z paletki Phyto 4 Ombres Dream Sisley. Nakładam je oszczędnie, żeby nie przesadzić z połyskiem, dodaję trochę matowych na zewnętrzną część oka i lekko rozświetlam wewnętrzne kąciki. Następnie nakładam mascarę In Extreme Dimension3D Black Lash MAC. Mascara ta na początku mnie nieco irytowała, tym że lekko sklejała rzęsy i robieniem ksero na powiece, ale z czasem jest tylko lepiej. Pędzlem nakładam róż do policzków Joues Contraste 170 Rose Glacier Chanel, a następnie dużym pędzlem nakładam rozświetlające meteorytki Guerlaina. Obrysowuję usta różową konturówką 845 Hot Pink NYX, a następnie nawilżającą pomadką Rose Fuchsia L31 Sisley lub błyszczykiem Levres Scintilantes Glossimer Chanel, które zawsze pięknie wyglądają i nigdy nie zawodzą. Ściągam z włosów wałki lub piankowe papiloty, swoje delikatne loki lekko rozczesuję i spryskuję lakierem do włosów, który też lekko odświeża włosy. Nie zawsze je zdążę umyć przed wyjściem, a dopóki nie obcięłam połowy, to ich suszenie trwało bardzo długo. Odświeżam swój mani lakierem Status Symbol 26 Essie, który bardzo szybko schnie, a w razie czego traktuję je dodatkowo wysuszaczem do paznokci z nadzieją, że zdążą wyschnąć zanim nałożę pozostałe części swojej stylizacji.
Tak przygotowana do wyjścia spryskuję się ulubionymi perfumami Roses de Chloe, uzupełniam miski kotów dopijam resztę kolejnej kawy i zamawiam taxi. I zaczyna się szaleństwo sobotniej nocy... Takie spontaniczne wyjścia są najlepsze.
Wszystkie wymienione kosmetyki gorąco polecam. Na stronie rabble.pl znajdziecie kody rabatowe do sklepu Douglas, gdzie możecie poszaleć ze zniżkami. Jestem ciekawa jak wyglądają Wasze przygotowania do weekendowej imprezy. Macie jakieś swoje ulubione tricki? Zapraszam do komentowania.
Miłej niedzieli! :)
Komentarze
Prześlij komentarz
☆ Jest mi bardzo miło, kiedy odwiedzasz to miejsce i zostawiasz swój ślad. Jednak pamiętaj!
☆ KOMENTARZE ZAWIERAJĄCE NIEOPŁACONE LINKI, LINKI DO ADRESÓW BLOGA LUB REKLAMY NIE SĄ AKCEPTOWANE I TRAFIAJĄ DO SPAMU!
☆ Nie widzisz swojego komentarza? Prawdopodobnie pozostawiłaś w nim nieopłacony link. Zgodnie z obietnicą trafił do spamu. Szanuj cudzą pracę! Mam alergię na cwaniactwo.
☆ Zanim napiszesz komentarz, poświęć chwilę i przeczytaj cały post. Chyba, że lubisz się kompromitować.