Luty wyjątkowo mnie wymęczył. Te zmiany pogody, to wszystko razem wzięte wyssało ze mnie znaczną ilość mocy. Cieszyłam się zimą, którą jednak wolę zza domowego okna, później wiosną, którą też właściwie cieszyłam się zza okna, bo jakoś dziwnie zabrakło czasu na spacery. Tak ciesząc się tym i owym zza tego nieszczęsnego okna, miałam okazję nacieszyć się też innymi odkryciami, nie tylko kosmetycznymi.
Jak wiecie, uwielbiam płatki hydrożelowe pod oczy. Mogłabym je nosić na okrągło, testować każde po kolei. Są bardziej komfortowe w noszeniu, mniej komfortowe, ale ratują moją skórę przed efektem niedospanej nocy. Chociaż nie jestem jakoś obeznana w koreańskiej pielęgnacji, gdzieś zobaczyłam hydrożelowe płatki pod oczy Heimish. Ponieważ są na bazie hydrolatu różanego, zapragnęłam je mieć i zamówiłam na Ezebra.
Płatki te noszę na różne sposoby, noszę jak długo się da. Choć efekt rozjaśnienia cieni nie był od razu zaskakujący, tak z każdym dniem widzę że coraz mniej nimi straszę. Skóra pod oczami jest coraz jaśniejsza, coraz bardziej sprężysta. Płatków jest 60, dzięki czemu wystarczy ich na cały miesiąc, a jeśli rzadziej ktoś stosuje niż codziennie, to nawet na dłużej. Do opakowania dołączona jest szpatułka, którą myję i dezynfekcję po każdym użyciu.
Bardzo lubię wszelkiego rodzaju maski i peelingi do twarzy, a dzięki współpracy ze Swederm poznałam dwa fantastyczne naturalne produkty.
Chociaż w pięlęgnacji twarzy unikam peelingów z drobinkami, to postanowiłam zaryzykować i wybrałam
drobnoziarnisty peeling do twarzy Face Scrub, przy okazji wybrałam również maskę w kremie
Face Mask 4 w 1. W obu przypadkach drobinki są tak drobne i tak delikatne, że praktycznie nie czuję takiego drapania jak przy innych peelingach. Jakie one są przyjemne w użyciu, jak pięknie i delikatnie pachną! Chciałoby się używać ich codziennie. Maskę
Face Mask 4 w 1 można trzymać na twarzy do dwóch godzin, ale też wystarczy 10 minut. Jeśli tylko mam czas, trzymam ją jak najdłużej. W tym przypadku przy zmywaniu już nie kończę peelingiem, po prostu zmywam resztę przy pomocy małego ręczniczka.
Moje włosy są bardzo podatne na obciążenie, dlatego unikam olejów, wybieram do nich, co najbardziej lekkie. I tak bardzo mnie cieszy, że trafiłam na
szampon do włosów B.Toxkare Alter Ego, który nie tylko jest wyjątkowo przyjemny w uzyciu. Szampon delikatnie myje i zostawia włosy lekkie, łatwe do rozczesania, i miękkie w dotyku. Szampon nie podrażnia mojej skóry włosów, do czego są zdolne szampony drogeryjne, nie muszę po nim myć włosów codziennie.
Nie przepadam za odżywkami bez spłukiwania, przeważnie zawsze mialam po nich oklapniętą fryzurę. Hair Care Natural Style Swederm tego mi jeszcze nie zrobiła i mam nadzieję, że się nie waży. Jest to świetny opcja dla żyjących w pośpiechu. Włosy po tej odżywce są miękkie, lśniące, dobrze się rozczesują. Odżywka ani razu nie obciąża moich włosów. Odżywka jest na bazie soku aloesowego, jej skład jest naturalny, jak pozostałe produkty tej marki i nie jest nietestowany na zwierzętach.
Olejek do skóry i włosów Swederm tak samo jak wszystkie kosmetyki tej marki jest wyjątkowo lekki, momentalnie się wchłania. Może być stosowany na włosy oraz skórę. Ja go stosuję na końcówki włosów, dzięki czemu ładnie się układają, naturalnie błyszczą, nie elektryzują się. Robię sobie też z niego maseczkę na twarz po uprzednim nałożeniu żelowego serum.
BB Cream Swederm wydaje się być trochę ciemny, ale zawiera mineralny filtr, dzięki czemu na skórze jaśnieje, dostosowuje się do karnacji. Trochę się go obawiałam, na szczęście okazał się być niegroźny dla mojej bladej twarzy. Krem BB również wyróżnia się lekkością konsystencji jak inne produkty tej marki. W ogóle go nie czuję na skórze, dzięki czemu uzależniłam się od tego kremu. Krem wyrównuje koloryt skóry, sprawia że wygląda na wypoczętą, nie robi też maski na twarzy. Nie wiem czy go znajdziecie na stronie, podobno "wyszedł" i są jego braki. To nie powód jednak, żeby nie trafił do moich ulubieńców.
Czas na odkrycia niekosmetyczne. Magdę znam jeszcze z innego bloga. To był mój taki pierwszy fotoblog w dawnym Klubie Glamour, który jednak 10 lat temu zamknięto. Przyjaźnie klubowe pozostały do dziś, nadal się kontaktujemy, wymieniamy swoje opinie, chwalimy się, czasem różnimy zdaniami. Magda zawsze mnie inspirowała swoimi motywującymi wpisami na Facebooku, poprawiając czasami naprawdę fatalny nastrój. I chociaż kilka lat temu w same święta Bożego Narodzenia spalił jej się dom, to nie straciła tej pozytywnej duszy. Cieszy się że uszli z życiem, każdym dniem, dzieli się swoimi radościami, a kilka dni temu wyszła jej książka "Jeszcze będzie epicko". Książek nie czytam tak często i dużo jak inni, bo po prostu brakuje mi czasu, a ja nie potrafię odstawić na później, tylko jeśli mnie zaciekawi, to czytam do upadłego. Tak też było z książką Magdy, którą czytałam do nocy, po czym wysłałam jej wiadomość, że czekam na dalszy ciąg 😀
Nie streszczę Wam jej dzisiaj, bo ja nie mam tak lekkiego pióra jak Magda, czy inne koleżanki opisujące książki. Moje dodatkowe przedmioty na maturze (biologia i fizyka), świadczy, że jestem raczej lepsza w naukach ścisłych niż w recenzowaniu książek. Nie będę jednak taką egoistką i w przypływie natchnienia postaram się treść nieco przybliżyć tak, żeby za dużo od razu nie napisać. Mimo wszystko zachęcam, bo treść jest pisana z humorem, chociaż zawiera też poważne problemy młodych ludzi. Gdybyście chcieli zajrzeć i poczytać, o czym pisze autorka książki
Magdalena Kruk, to zapraszam na jej
stronę na Facebooku.
Nie jestem znawczynią sztuki, ale nie, muszę zacząć od początku. Ponieważ lubię pozytywnych ludzi, oglądam kanał
Urszuli Dudziak. Może nie będę dziś aż tak się rozpisywać o kanale pani Urszuli, chociaż gorąco polecam, bo również motywuje i daje pozytywnego kopa, ale na jednym z tych filmów wystąpiła córka pani Urszuli:
Mika Urbaniak, która również śpiewa, ale nie tylko. Pokazała swoje obrazy, które może nie do każdego przemówią, ale mi się spodobały. W ten sposób odnalazłam profil Miki na Facebooku, polubiłam jej twórczość, zostałam zaproszona do znajomych, wzięłam nawet udział w konkursie walentynkowym, no i całkiem nieświadomie wygrałam obraz w moich ulubionych kolorach, nazwany
"Zatańcz ze mną". Tańczyć uwielbiam, a obraz za każdym razem kiedy na niego spojrzę, dodaje mi energii. Każe ruszyć tyłek z kanapy, i poruszać się choćby po mieszkaniu. Potańczyć też mogę, choć ostatnio tańczę najczęściej z mopem.
Chciałam dodać zdjęcie z Instagrama, ale ja ślepiec ostatni, nie zauważywszy podpisu, dodałam tam zdjęcie do góry nogami 🤦 Zaraz to wszystko sprostuję jak tylko skończę pisać ten post.
Ulubieńców mam dużo więcej, ale albo już pokazywałam, albo chce się upewnić, że się nie mylę. Na dziś kończę już, pisanie na smartfonie jest może wygodniejsze, ale bardziej męczy moje oczy. Co Was najbardziej zaciekawiło?
Miłej niedzieli! 🙂