Jojo Moyes Kolory pawich piór
Dzięki wyjazdowi do wnuczki udało mi się przeczytać kolejną książkę. Może nie byłoby to aż tak niesamowite, gdybym się w końcu zapisała do tej biblioteki, niestety ciągle o tym zapominam. Książki Jojo Moyes uwielbiam, dlatego bez problemu dostałam do przeczytania jej powieść Kolory pawich piór, gdzie już sama okładka idealnie komponuje się z moim blogiem, więc grzech byłoby ją pominąć. Nie wiem natomiast czy równie pięknie uda mi się coś o niej napisać.
Zawsze większą frajdę sprawiało mi rozwiązywanie zadań z matematyki lub chemii, ale czasami trzeba też się pogimnastykować nad czym innym. Myślę jednak, że pisanie na temat kosmetyków, urody idzie mi dużo lepiej, widocznie to było moim powołaniem.
Jak to ja, zaczynam czytać powoli, początkowo odkładałam ją kilka razy doczytując do 210 strony, dalsza część poszła już z górki, bo w ten trzeci dzień treść książki wciągnęła mnie aż do ostatniej strony. Było trochę chaosu, że nie wiedziałam o kim w danej chwili była mowa, ale dałam radę, powieść mi się spodobała, mimo że na początku nie było tak ciekawie.
Początek powieści to wątek o pięknej, bogatej i zepsutej do szpiku kości Athene oraz młodej niewinnej Vivi zakochanej po uszy w Douglasie, który traktował ją jedynie jako przyjaciółkę, taką młodszą siostrę, natomiast ożenił się z rozpuszczoną Athene. Nie mogło to się zakończyć inaczej jak tym, że młoda jeszcze i niewyżyta żona bardzo szybko poszła w tango z pierwszym lepszym domokrążcą, nie pozostawiając po sobie listu, a po pewnym czasie przywiozła mu kilkumiesięczną córeczkę Suzanne, znów dała nogę, oczywiście do bezrobotnego już kochanka. Nadal zakochana w Douglasie Vivi porzucając swoją dalszą edukację, ofiarnie podjęła się pomocy w wychowaniu dziecka, a kiedy dowiedzieli się o śmierci jego żony uciekinierki, chętnie zgodziła się zostać jego żoną, rodząc mu jeszcze dwójkę dzieci. Suzanne była bardzo kochanym dzieckiem, ale nie ma tu wątku o jej dzieciństwie, poznajemy ją już jako kobietę trzydziestokilkuletnią uważaną za kobietę dumną, niedostępną, trochę dziwną. Taką która tak naprawdę nie wie, czego chce, zakupoholiczkę, maniaczkę urody itp. Nikomu nie przyszło do głowy, że dziewczyna obciąża siebie za śmierć swojej matki, powiedziano jej przecież, że zmarła przy porodzie, ale nie powiedziano przy którym. Do tego ciągłe marudzenie, dlaczego jeszcze nie mają dzieci, co potrafi zamęczyć najbardziej cierpliwą kobietę sprawiło, że dziewczyna szukała ucieczki do własnego świata. Nie popadła w żaden nałóg, nie poszła w ślady matki, ale postanowiła otworzyć własny sklep, gdzie czułaby się po prostu szczęśliwa. Były tam różne rzeczy. Biżuteria, torebki kupione w etapie zakupoholizmu, były też jakieś starocie. Nie była ona zbyt rozmowna, co dziwiło jej klientki, ale na pewno ich to nie zrażało. Doradzały jej, jedna nawet postanowiła jej pomóc w sprzedawaniu towaru, dzięki czemu zdążyły się zaprzyjaźnić. Oprócz swojego towaru, Suzanne serwowała też klientom kawę, były tam też stoliki, dzięki czemu napływało coraz więcej klientów, choćby na szybkie espresso. Niektórzy przychodzili z samej ciekawości, niektórzy tylko pogadać, chociaż bardziej gadatliwa była jej pomocnica niż ona. W ten sposób Suzanne zyskiwała kolejnych przyjaciół, interes kwitnął, mąż i rodzice byli zadowoleni, ale ciągle pytali o to dziecko. Szlag by mnie pewnie trafił tak samo, kiedy pytali mnie, kiedy urodzę syna. Na mnie to działało jako skuteczny środek antykoncepcyjny, na naszą bohaterkę dokładnie tak samo, a tak naprawdę nie wiadomo czy to nie jej mąż przypadkiem nie był bezpłodny.
No, ale nie o tym miało być. Wszystko było pięknie, rozwijały się przyjaźnie z klientami, z sąsiadami, i jak to w życiu bywa, nie mogło być cały czas zbyt różowo. Coś musiało tragicznego się stać, co wpłynęło na dalsze życie Suzanne. Nie, nie powtórzyła na szczęście losu biologicznej matki, ale o tym już Wam nie opowiem. Jeśli interesuje Was ta historia, musicie przeczytać ją sami. Powiem tylko jedno. Polubiłam tę młodą kobietę, bo w dużej części przypomina mi mnie samą, choć nie tak odważną do podjęcia pewnych decyzji. Żałuję, że nie mogłam przeczytać tej historii dużo wcześniej, ale widocznie tak musiało być.
Chociaż wątki tej historii są trochę pomieszane, nie zabrakło też scen humorystycznych, na przykład z babcią Suzanne, są też sceny wyciskające łzy. Ostatnie 400 stron nie pamiętam, kiedy przeczytałam, chętnie przeczytałabym jeszcze drugie tyle.
Jak nigdy dotąd się rozpisałam, ale tak po prostu mi wyszło. Książkę można też przeczytać w wersji elektronicznej, ja jestem starej daty, może to nieekologiczne, ale preferuję tylko wersję papierową. Czytaliście?
Wydawnictwo Znak. 526 stron.
Pozdrawiam cieplutko 🙂
Uwielbiam książki tej autorki, też lubię papierowe wersje książek 😊
OdpowiedzUsuńFajnei ze można wybrać czy ebook czy tradycyjne kartki. Super że publikacja wciąga.
OdpowiedzUsuńLubię książki tej autorki i tę również chcę przeczytać.
OdpowiedzUsuńNie czytałem i jak widzę książka bardzo opasła, więc długo się ją będzie czytało.
OdpowiedzUsuńNie czytałam żadnej książki tej autorki, ale z chęcią sięgnę po jakąś😊
OdpowiedzUsuńNie miałam jeszcze nic tej autorki, chętnie bym ją przeczytała ; )
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Good book :-D
OdpowiedzUsuńOkładka zachęca do przeczytania :)
OdpowiedzUsuńJak dotąd przeczytałam dwie książki tej autorki :moją ukochaną "Zanim się pojawiłeś" i fajną "Ostatni list do kochanka". Tę mam w planach wkrótce :)
OdpowiedzUsuńDużo stron, ale chyba bym przeczytała. Ciekawa historia.
OdpowiedzUsuńCzytalam jedną ksiażke Jojo Moyes i bardzo mi się podobala. Planuje kolejne, ale ciągle brak mi czasu :p
OdpowiedzUsuńNigdy nie czytałam nic tej autorki ale opis jest ciekawy. Mam wrażenie, że to taka przyjemna i mocno kobieca powieść.
OdpowiedzUsuńMoi czytelnicy zachwycają się książkami tej autorki, więc na pewno kiedyś sięgnę po jej powieść. Jojo Moyes jest w mojej bibliotece w top 3 zagranicznych pisarek :)
OdpowiedzUsuńJakiś czas temu kupiłam tę książkę za jakieś 10zł w biedronce. Też tak mam, że trochę czytam, za chwilę na chwilę odkładam itd :P
OdpowiedzUsuńJesli o mnie chodzi- cienko z chemią i podobnymi sprawami.. dusza artystyczna ze mnie raczej :D
Pozdrawiam!
Nie można lubić tego samego co wszyscy :D Miłość do przedmiotów ścisłych nie dotrwała do końca jak widać, choć lubię wszelkie łamigłówki :D W tej chwili też bardziej mam artystyczną duszę :D
UsuńNie czytałam, ale chętnie to nadrobię :)
OdpowiedzUsuńCzytałam kiedyś książkę tej autorki :)
OdpowiedzUsuń