Wrześniowe wspomnienia 2024

 

            Nie było mnie tu trochę, pewnie  pobiłam rekord nieobecności, a to dlatego że trochę się u mnie działo, o czym przychodzę powspominać. 


Po letniej suszy nasz kraj nawiedziła powódź, nie ominęło też mojej miejscowości. Nie było to tak dramatyczne jak w południowej części Dolnego Śląska, co nie znaczy, że strat nie było. Mnie ta powódź na szczęście nie dosięgnęła, ale już po drugiej stronie rzeki ludzie ucierpieli, ucierpiały też niektóre wioski. Odra zalała również tory kolejowe w moim mieście, przez co komunikacja była utrudniona, wprowadzono komunikację zastępczą. 

Powódź mnie nie dotknęła, co nie znaczy, że nie było stresu z tego powodu. Udzielały się stresy poszkodowanych ludzi, a przez to, że nie byłam w stanie fizycznie pomóc, czułam ogromną bezsilność. To była ta gorsza strona moich wrześniowych przeżyć, mam nadzieję że teraz będzie tylko lepiej, czego szczególnie życzę poszkodowanym. 



Nie miałam szczególnej weny do pisania postów, tak naprawdę nic mi się nie chciało. Ciągle mam w głowie utratę mojego brata, oprócz tego inne ważne problemy. Mimo wszystko nie mogło być tak, żebym chciała zapominać o innych swoich potrzebach, oraz marzeniach, bo niby dlaczego miałoby to wszystko mnie ominąć. 

Nie jestem z tych kobiet, którzy czekają cichutko w kącie aż mnie znajdą, więc w ostatniej chwili wysłałam zgłoszenie do konkursu na metamorfozę, na Instagramie organizowanego przez markę biżuteryjną SADVA. Uwielbiam motyle, uwielbiam ich biżuterię, dlaczego więc nie miałabym spróbować.  Naprawdę, nie spodziewałam się wygranej, tym bardziej, że przy braku zdjęć mojej aktualnej sylwetki wybrałam zdjęcie z przymierzalni. To była dla mnie ogromna niespodzianka i jeszcze większa radość, kiedy otrzymałam bardzo miłą wiadomość z gratulacjami. Panie kontaktowały się ze mną, pytały o rozmiary, umówiłyśmy się na piątek 27 września. Dzień wcześniej miałam być już w hotelu, żeby spokojnie dojechać do studio na siódmą rano.





Do Poznania dojechałam szczęśliwie, a że wieki tam nie byłam, szkoda mi było czasu na szukanie komunikacji miejskiej do hotelu, wolałam pozwiedzać sklepy, postanowiłam przejść się z walizką na spacer, pozachwycać się widokami. Włączyłam sobie nawigację, i tak bezstresowo dotarłam do przeuroczego miejsca, gdzie znajdował się hotel B&B Gold Town, gdzie miałam przenocować. Po zameldowaniu dotarłam windą na swoje piętro. Naprzeciw windy akurat znajdował się mój pokój. 



Niczego mi w nim nie brakowało, może toaletki, miałam zadanie pomalować paznokcie, ale o tym za chwilę. Szkoda mi było reszty dnia na malowanie paznokci, byłam już głodna, mój czas zamknięcia okna żywieniowego powoli się kończył. Koszt jednej kolacji w restauracji nie był na moją kieszeń, za tą cenę robię zakupy na kilka dni, więc zrobiłam zakupy w Biedronce, pospacerowałam i wróciłam do pokoju. 

U stóp miałam już pomalowane paznokcie, za to u rąk lakier zdążył się już przetrzeć. Nie znalazłam po drodze tego lakieru, który chciałam, natomiast bladoróżowy Sally Hansen sprawiał, że czynność ta była syzyfową pracą. Bardzo wolno sechł, przez co nieustannie gdzieś zarysowałam, trzeba było zaczynać od nowa. Wiem, mogłam iść zrobić sobie żele czy hybrydy, ale to żadna gwarancja, bo też potrafią mi odpaść już na drugi dzień, a moje paznokcie później cierpią pół roku. W końcu udało się pomalować, wypiłam herbatę i dość bardzo późno położyłam się spać. Rano obudziłam się już o 4.40. Spakowałam się, wypiłam kawę, nie robiłam makijażu, żeby nie utrudniać pracy makijażystce, poszłam się wymeldować. Pojechałyśmy na drugi koniec Poznania, gdzie zaczęła się nasza wielka przygoda. Makijaże, fryzury, przebieranie, pozowanie. Czułyśmy się w tym dniu wyjątkowo, byłyśmy traktowane jak prawdziwe gwiazdy. Było bardzo miło, smacznie, przyjemnie, błyszcząco. Przyznam się, że trochę inaczej wyobrażałam sobie tę metamorfozę, to raczej przypominało mi sesję do kampanii reklamowej, ale nie czuję się przez to ani odrobinę zawiedziona. 



Dzień był bardzo intensywny, sama sobie nie wierzę, skąd wzięłam tyle energii, adrenaliny, nawet się przeszłam na szpilkach. Nie zabrakło śmiechu, innych przyjemnych chwil. Tyle biżuterii na sobie naraz w życiu nie miałam. Każdą zapragnęłam mieć. Stylizacje też były świetne. Inne niż noszę na co dzień, mam ochotę na zmiany. Całą sesję umilała też nam Tosia: uroczy pudelek pani Agaty. Była tak słodka i ułożona, że z chęcią zabrałabym ją do domu. Trochę za dużo się już rozpisałam, a nie mamy jeszcze wszystkich materiałów. Dopiero je dostaniemy, dlatego będzie druga część. Te, które są ze mną robiła inna zwyciężczyni konkursu - Agnieszka.  Sesje zakończyły się około 16-tej, otrzymałyśmy prezenty, po pożegnaniach wróciłyśmy do domu. 



Zmęczenie odczułam dopiero pod koniec podróży do domu, a czekało mnie jeszcze sprzątanie po kotach, a na drugi dzień kolejna podróż, tym razem do Wrocławia. O tym też napiszę w osobnym poście, żeby Was dziś nie zamęczyć. Pochwalę się jeszcze prezentami, będą też zdjęcia z innych sesji. Mam nadzieję, że już nic mi nie przeszkodzi w regularnym publikowaniu postów, komentowaniu Waszych postów. Tęskniliście trochę za mną? 😉


Pozdrawiam cieplutko 🌞


Komentarze

Jeśli podobają się Tobie moje treści, będzie mi bardzo miło, jeśli wesprzesz mój blog 🙂

instagram

Copyright © W Blasku Marzeń.